sobota, 16 sierpnia 2014

Rozdział 37: '' Ona może tego nie przeżyć... '''

 **** oczami Perrie ****

Roxy długo nie wracała, zaczynałam się martwić. Była 15:20. Za niedługo spóźnimy się na samolot. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk telefonu. Podeszłam do komody i sięgnęłam po telefon. Na ekranie wyświetlał się jakiś numer jednak nie miałam go zapisanego w kontaktach. Z lekkim niepokojem odebrałam telefon.
- Tak? - Powiedziałam niepewnie do słuchawki.
- Czy przy telefonie pani Perrie Edwards?
- Tak, to ja.
- Pani przyjaciółka Roxana znajduje się w szpitalu. Proszę o natychmiastowe przyjechanie. - Nogi się pode mną ugięły. Zrobiło mi się słabo.
- Dobrze, przyjadę. - Rozłączyłam się. Natychmiast złapałam kluczyki do auta i pognałam do samochodu. Nerwowo odpaliłam silnik i już po chwili jechałam do szpitala. Tylko co mogło się stać? Co z dzieckiem?! Po 20 minutach byłam już szpitalu. Wpadłam jak torpeda do budynku i pobiegłam do rejestracji.
- Gdzie mogę znaleźć Roxanę, Roxanę Kielecką. Została tu przewieziona niedawno.
- Pani Roxana...obecnie znajduje się w sali 208. - Nic więcej nie odpowiedziałam tylko pędem ruszyłam do pokoju wyznaczonego przez recepcjonistkę. Stanęłam jak wryta. Nie wchodziłam do sali. Przez duże okno widziałam Roxy...Była cała poobijana i obdarta. Nad nią stało kilku lekarzy i pielęgniarki. W końcu gościu w białym kitlu wyszedł na korytarz. Podszedł do mnie.
- Witam, czy to pani Perrie Edwards?
- Tak to ja.
- Więc pani przyjaciółka uległa poważnemu wypadkowi. - Wskazał palcem na dziewczynę leżącą bezwładnie na łóżku.
- Wypadkowi?!
- Tak, została potrącona przez samochód.
- O matko...Ale ona jest w ciąży.
- Wiemy. Jej stan jest bardzo poważny. Na razie jest w  śpiączce farmakologicznej.
- Czy to nie szkodzi dziecku?
- Sama śpiączka nie, lecz na razie nie wiemy jakie obrażenia poniosło dziecko w wyniku wypadku. Czy pani Roxana ma jakąś rodzinę?
- Tak, matkę i chłopaka.
- To jakby mogła pani ich powiadomić. Dziewczyna jest dorosła ale lepiej jak będzie tu jej rodzina.
- Jasne, zadzwonię.
- Dziękuję.
- Mogę do niej wejść?
- Tak ale tylko na chwilkę. Proszę być w dobrej myśli. - Uśmiechnął się do mnie lekarz i odszedł. Wykonałam telefon do mamy Roxy. Strasznie się ta kobieta zdenerwowała. Za kilka godzin powinna być w szpitalu. Powiedziała, że złapie jak najszybszy samolot do Londynu. Następnie miałam zadzwonić do Niallera a to już poważniejsza sprawa...


**** oczami Nialla ****

Miałem próbę. Dzisiaj o 19 mamy koncert w L.A strasznie się denerwuję bo to w końcu Stany...Z drugiej strony nie mogłem się doczekać jutra. W końcu przyjeżdża moja ukochana dziewczyna. Matko, jak ja za nią tęsknię. Moje rozmyślenia przerwał mi dźwięk dzwonka telefonu. Spojrzałem na wyświetlacz. Była to Perrie tylko co ona mogła chcieć? Odebrałem.
- Tak?
- Niall musisz przyjechać! - Krzyczała do telefonu.
- Jak to muszę? Co się stało?! - Zaczynałem się denerwować.
- Roxy miała wypadek...jest w szpitalu...- Myślałem, że tam zejdę na zawał. Nogi zrobiły mi się jak z waty.
- Ale co cię stało?!- Wydusiłem z siebie.
- Potrąciło ją auto! Niall...Ona może tego nie przeżyć...- Dziewczyna rozpłakała się na dobre.
- Już jadę. - Rozłączyłem się i natychmiastowo pobiegłem do chłopaków.
- Chłopcy! Ja muszę natychmiast wrócić do Anglii! - Wszyscy patrzyli się na mnie jak na idiotę.
- Po co? Nienormalny jesteś? - Odezwał się Louis.
- Roxy...Ona jest w szpitalu...Nie wiadomo czy przeżyje...- Po moim policzku łzy ściekały strumieniami.
- Jadę z tobą. - Ogłosił Harry.
- Noi ja też. - Zaoferowała się Karolina.
- My zostaniemy, przypilnujemy tu sytuacje. Żeby skandalu nie było. - Nic nie odpowiedziałem tylko pognałem z Harrym i Karoliną do hotelu który znajdował się pieszo 3 minuty od areny. Wpadliśmy do hotelu. Ja pobiegłem do swojego pokoju i do walizki powrzucałem najważniejsze rzeczy. Po 10 minutach jechaliśmy już taksówką na lotnisko. Była godzina 16 to właśnie teraz Roxy miała do mnie lecieć. Najbliższy samolot do Londynu mamy za pół godziny. Siedliśmy w terminalu i spokojnie czekaliśmy na samolot. Harry przerwał tą niezręczną chwilę.
- A co dokładnie się stało?
- Nie wiem. Wiem tyle, że jest źle. Bardzo źle. - Schowałem twarz w dłoniach i rozpłakałem się. Karolina usiadła obok i mnie przytulała ale to i tak nie pomagało. Moja księżniczka...moja ukochana księżniczka walczy o życie w szpitalu.
- A co z dzieckiem? - Odezwała się tym razem Karolina.
- Nie wiem. - Odpowiadałem przez płacz...

**** oczami Perrie ****

Weszłam do sali w której leżała Roxy. Niall już jedzie. Tylko niestety będzie dopiero w nocy. Wykonali dziewczynie wszystkie potrzebne badania ale na razie nie chcą nic powiedzieć. Siedziałam przy niej koło godziny aż w końcu do sali wkroczył lekarz. Poderwałam się na równe nogi.
- I jak? Jak badania?
- Zwróciłam się do faceta w białym kitlu.
- Dziecku nic nie jest...to cud...Naprawdę. Nie widziałem nigdy czegoś podobnego.
- Czy jej życiu zagraża jakieś niebezpieczeństwo?
- Wszystko się okaże. Te następne 48 godzin jest najważniejsze. - Powiedział do mnie lekarz i wyszedł z sali. Siedziałam przy Roxy do samego wieczora. W końcu usłyszałam trzask drzwi a przy mnie była już jej mama.
- Co z nią? - Zwróciła się do mnie.
- Jest w ciężkim stanie ale z dzieckiem jest wszystko w porządku. Lekarz powiedział, że to cud. - Mama dziewczyny uśmiechnęła się przez płacz. - Jest teraz w śpiączce i najważniejsze są następne dwie doby. - Wyszłam z sali pozwalając matce Roxy siąść z córką sam na sam. Ja usiadłam na krześle przed salą. Dlaczego to wszystko musi się przytrafiać akurat jej? Co ona takiego złego zrobiła?

**** o 4 nad ranem ****

**** oczami Nialla ****

W końcu po wielu godzinach razem z Harrym i Karoliną udało mi się dostać do szpitala. Recepcjonistka pokierowała mnie do sali numer 208. Faktycznie, na korytarzu na krześle spała Perrie a obok łóżka Roxy czuwała jej mama. Widać było ogromne zmęczenie na jej twarzy. Było bardzo ciemno  lecz migające monitory oświetlały jej twarz. Postanowiłem obudzić Perrie.
- Perrie. - Zwróciłem się do dziewczyny lekko potrząsając. Ona natychmiastowo się obudziła.
- O Nialler. Już jesteś. - Spojrzała na mnie zaspanym wzrokiem. - Ooo Harry, Karolina...
- Perrie co z nią? - Wskazałem palcem na dziewczynę. Była cała poobijana. Miała obdartą twarz, ręce. To był masakryczny widok. Chciało mi się płakać gdy ją widziałem.
- Więc. Sama Roxy jest w bardzo ciężkim stanie...- Tłumaczyła nam.- Ale lekarz powiedział, że z dzieckiem jest wszystko w porządku. Mówił, że nigdy nie widział czegoś takiego. Twierdzi, że to jest jakiś cud. - W głębi duszy odetchnąłem, że z moim synkiem jest wszystko w porządku.
- Ona śpi? - Zwróciła się Karolina do Perrie.
- Nie, ona jest w śpiączce. - Odparła ze smutkiem Blondynka. Wszedłem do sali. Gdy mama Roxy mnie zobaczyła, od razu zwolniła mi miejsce obok łóżka na krześle a sama wyszła z sali. Po cichu zająłem miejsce obok mojego skarba. Bez słowa wpatrywałem się w jej poobijaną twarz. I tak była piękna. Złapałem ją za rękę. Jej dłoń także była cała obdarta. Nie wytrzymałem i po prostu się rozpłakałem.Mimo tego, że była przykryta kołdrą widać było zaokrąglony brzuch. Siedziałem tak trzymając ją za rękę...


**** miesiąc później ****

Z Roxy jest coraz lepiej. Bynajmniej tak mówią lekarze. Niestety na razie nie mogą wybudzić jej ze śpiączki ponieważ jest za słaba. Codziennie przez ten cały miesiąc siedzę przy niej. Zmieniam się jedynie albo z mamą Roxy albo z Harry'm, Perrie bądź z Karolą.
- Niall, chodź pojadę z tobą do domu. Weźmiesz prysznic. Przebierzesz się. Odpoczniesz. - Mówiła do mnie Edwards.
- Nie zostawię jej.
- Niall, jest ju jeszcze jej mama, Harry i Karolina. Chodź.
- Nie.
- Proszę cię. Ogarniesz się i wrócimy tu.
- No dobra. - Wstałem z krzesła ustępując Karoli. Razem z Perrie udałem się spacerem do domu. Ze szpitala do domu na nogach było koło 15 minut. Po przyjściu do domu Perrie zwróciła się do mnie:
- Ja idę zrobić ci coś do jedzenia a ty idź weź prysznic i się przebierz. - Nic nie odpowiedziałem tylko posłusznie wykonałem jej polecenie. Wszedłem po schodach na górę i wziąłem ciepły prysznic. Przebrałem się, ogoliłem i zszedłem na dół. W całym domu unosił się zapach świeżo upieczonych naleśników. Perrie stała przy kuchennym blacie.
- Chodź, siadaj. - Zaprosiła mnie z uśmiechem. Wziąłem bez słowa talerz i zacząłem zajadać naleśniki. Perrie zrobiła tak samo. - Musisz być teraz silny. - Zwróciła się do mnie.
- Wiem. - Odpowiedziałem jej cicho. Byłem w kompletnym dołku. Od czasu wypadku w ogóle nie kontaktowałem ze światem. Od tamtego czasu liczy się dla mnie tylko ona. To ona jest najważniejsza...


________________________________________________

Taaadaamm!! Macie kolejny rozdział. W tym trochę smutku. Niestety ale w następnych zapawniam was, że będzie lepiej. Proszę was o jak najwięcej komentarzy bo naprawdę mi to pomaga.

2 komentarze: